Jak wspominalam z zakupionego indyka odkladamy szyje, zoladek, serce i kuper, ktore wlasnie wykorzystujemy do sosu. Wrzucamy to wszystko na wczesniej rozgrzana patelnie i obsmazamy na wszystkie strony. Przekladamy mieso do osobnego garnka, a na te sama patelnie wrzucamy drobno pokrojona cebule i jak sie lekko podsmazy odparowujemy patelnie rosolem (moze byc z kostki bulionowej).
Przelewamy to wszystko do garnka z szyja i podrobami, uzupelniamy rosolem i gotujemy na malym ogniu dodajac ziele angielskie, pieprz i lisc laurowy. Nie solimy, bo po pozniejszym dodaniu soku z dna brytfanny, w ktorej sie piecze indyk moze sie okazac, ze nie trzeba wiecej soli.
Jak juz sos ma konkretny smak pozbywamy sie szyi i podrobow, wlewamy sos z dna brytfanny i wtedy doprawiamy sola do smaku. Moj tegoroczny sos ze wzgledu na fakt, ze indyk byl podlany w czasie pieczenia sokiem zurawinowym mial intensywny kolor i lekko slodkawy smak. Taki smak jest akurat tutaj w Stanach mile widziany, jesli komus taki nie odpowiada, to oczywiscie nie bedzie indyka podlewal sokiem, ale rosolem lub w najgorszym wypadku sama woda, wtedy sos tez bedzie na ostro.
Tak wygladal moj sos juz na stole:
No comments:
Post a Comment